Daleko od noszy – “Stowarzyszenie Porzuconych Żon”
Ostatnio świata Bożego zobaczyć nie mogę, bo mnie taka żałość po odejściu Czesława bierze, że mi łzy wszystko zasłaniają i takie mroczki mi się czasem robią przed oczami. Ale niestety to nie te słynne Mroczki, tylko takie zwykłe, co ich nikomu nie życzę.
Kolektyw szpitalny bardzo się moim losem przejął. Zadzwonili nawet do Stowarzyszenia Porzuconych Żon i oni przysłali mi specjalistkę, niejaką magister Luizę. Od początku mi się nie spodobała, bo trochę za ładna była jak na porzuconą żonę. Ale Basia mi najsamprzód wytłumaczyła, że to pewnie tak dla podniesienia samosceny. Żebym mogła zobaczyć, jak można ładnie bez męża wyglądać.
Luiza zaczęła mi zaraz przepierkę w głowie robić i wmawiać mi, że mój Czesław, to w ogóle najgorszy łobuz był i nie powinnam żałować, że poszedł w siną dal. Faktycznie, za święty to ten mój mąż nie był, ale żeby taka byle wymalowana łachudra, co go na oczy nie widziała, zaczęła go obrażać, to się mnie nie spodobało. Basia jeszcze na początku wpatrzona w te Luizę była jak w obrazek. Dopiero jak jej Wstrząs od pierwszego zajrzenia (chociaż niektórzy mówią wejrzenia, bo tak też można) się w niej, znaczy Luisie, zakochał to od razu na oczy przejrzała.
Potem to samo dotknęło Łubicza. Nie żebyśmy były o niego zazdrosne, ale od razu chciałyśmy ją spuścić ze schodów. No bo co to za farbowana feministka, co to nam chłopów ze wszystkich stron obrzydza, a sama tylko oczkami do wszystkich strzela. A ta lafirynda na dodatek okazała się być żonata i tylko tak służbowo nam ten kit na temat mężczyzn wciskała.
Właściwie to dobrze, że Czesław odszedł. Bo jakby wtedy był w szpitalu, to by się na pewno za nią zakręcił. Babiarz był z niego zawsze!