Trzy cykle fantasy, które warto przeczytać

Trzy cykle fantasy, które warto przeczytać.

Moja przygoda z literaturą fantasy zaczęła się tak naprawdę od książek R. A. Salvatore, które jak na typowe „heroiczne” powieści stały na całkiem niezłym poziomie literackim. Potem przemieliłem praktycznie wszystko wydane w Polsce pod znakiem „Forgotten Realms” i zacząłem poszukiwania. Czego, spytacie? Tytułów odrobinę mroczniejszych, z ciekawszymi intrygami lub po prostu bardziej dorosłych. Tylko w ostatnich latach znalazłem trzy cykle, z którymi warto się zapoznać, są to w większości tomy dość opasłe, zatem powinny Wam wystarczyć żeby przetrzymać jakoś zimowe, chłodne wieczory.

Droga królów

 

Brandon Sanderson powoli staje się celebrytą wśród autorów literatury fantastycznej. Coraz więcej tytułów na koncie, inne powieści są porównywane z jego dokonaniami. I specjalnie mnie to nie dziwi po lekturze dwóch tomów z Archiwum Burzowego Światła (zapowiedziana jest jeszcze co najmniej jedna część). Historia wygląda mniej więcej tak, że w świecie w którym rytm życia jest wyznaczany przez „arcyburze”, które potrafią siać zniszczenie i zatapiać małe miasteczka, istnieją zjednoczone królestwa. Ich władcą został Gavilar, który odkrył nową rasę, Parshendich.

To miało miejsce przed akcją książki, bo gdy akcja się rozpoczyna trwa wojna, która ma pomścić zabitego przez skrytobójcę króla. Zamachowiec działał na polecenie Parshendich właśnie, istot które opisowo przypominają odrobinę orki z uniwersum Warcrafta tylko mają niby kamienną skórę. Głównymi bohaterami serii są brat Gavilara, Dalinar Kholin. Honorowy wojownik, który stara się żeby w końcu ruszyć do przodu wojska napierające na wroga. Kolejnym bohaterem jest Kaladin, niegdyś wojownik i chirurg, który porzucił swoje powołanie, teraz więzień i niewolnik. Jest też Shallan, szlachcianka z upadłego rodu, która stara się ubiegać o względy znanej uczonej, by uratować swoją rodzinę.

Książki są dość pokaźne, bo każda ma ponad 1200 stron, więc domyślacie się pewnie, że świat i opowieść muszą być dość skomplikowane. I tak właśnie jest. Oprócz wspomnianych burz, które można przewidzieć są też spreny. Są to najoględniej mówiąc rodzaje takich małych żywiołaków, które pojawiają się w zależności od tego co odczuwają ludzie (gniewospreny na przykład) lub związane z żywiołami. Jest to pewien przejaw magii w tym świecie i to jeden z nielicznych. Oprócz tego mamy uczone, bo mężczyźni w uniwersum Rosharu nie parają się praktycznie nauką i w większości nie umieją czytać, oprócz niektórych run które są im potrzebne w wykonywanych zawodach. I tego jest o wiele więcej. Gdy zaczyna się przygodę czytać człowiek dostaje tym wszystkim w twarz i rzucony w wir wydarzeń może poczuć się zagubiony. Wystarczy jednak pierwsze 100 stron i czujemy się jak w domu.

Jest to historia o ideałach, honorze, walce o bliźnich i ocalenie świata. Spektrum jest naprawdę ogromne i autor nie popada w zbędny patos, często łatwo odczuć ciężar jaki mają na barkach bohaterowie podejmując pewne decyzje. Dlatego też ten cykl jest wart każdej wydanej złotówki i poświęconej na lekturę minuty.

Opowieści z meekhańskiego pogranicza

Teraz coś z polskiego podwórka, czyli twórczość Roberta Wegnera. Dwa pierwsze tomy to zbiory opowiadań, kolejne to już praktycznie powieści. W rezultacie otrzymaliśmy cztery książki osadzone w autorskim świecie, który jest skupiony wokół imperium meekhańskiego. Przede wszystkim na pierwszy plan wysuwa się różnorodność historii, które autor w nich zawarł. Mamy kompanię, która broni północnych górskich rubieży, są tajemniczy zamaskowani wojownicy z pustyń, przypominający kozaków wojownicy ze wschodu oraz łotrzyk z zachodniego miasta portowego.

Bo dwie pierwsze książki nawiązują właśnie do stron świata. Północ-południe i wschód-zachód. Dopiero w książce „Niebo ze stali” wątki się łączą i to nie tak jakbyśmy się tego spodziewali. Bo północ, spotyka wschód, a w tomie „Pamięć wszystkich słów” pojawiają się wątki z zachodu i południa. Dość już o konstrukcji, przejdę do meritum, czyli fajności tych konkretnych lektur.

Przede wszystkich Wegner potrafi ciekawie zbudować postacie, nie są jednoznaczne, poznajemy ich motywy i większość akcji dzieje się z pewnej perspektywy. Mimo tego, pojawiają się fragmenty jak w jednym z opowiadań, gdzie misja polegająca na pojmaniu dość niebezpiecznego osobnika przeplata się ze snutymi przez jednego z weteranów historią związaną z przełęczą przez którą przechodzą. Żonglowanie konwencjami i wątkami to specjalność tego pisarza. Bo u niego jest miejsce na romans, thriller, wojenną zawieruchę, ale też polityczne intrygi, czy nawet kultystyczne knowania.

Nie brakuje tutaj zatem różnorodności, ale nie ma tu też ciężaru gatunkowego znanego chociażby z Gry o Tron, gdzie wszelka polityka i drzewa genealogiczne zabijały akcję. Nie jest to też świat przepełniony magią i bohaterami. Jest brud, znój, ale wszak czego oczekiwać gdy większość wątków dotyczy ludzi służących jako tarcze przed wrogami imperium lub najemnicy?

Bohaterowie Joe Abercrombiego

Kupując książkę o dość banalnym tytule „Bohaterowie” nie wiedziałem czego się spodziewać. Opowieść rozpoczynała się również od ogranego schematu. Unia prąca we wszystkie strony, by rozszerzyć swoje wpływy napotyka opór ze strony okrutnych i zaprawionych w boju północnych wojowników. Pomyślałem, że chyba pieniądze wywaliłem w błoto, ale czytałem dalej…

Nie zawiodłem się, bo pomimo masy militarnych i batalistycznych wątków otrzymujemy tutaj też masę intryg, nawet intryg w intrygach. Nie wiemy, który z bohaterów dożyje do końca, a który zdradzi przyjaciół. Jest tu ich całkiem sporo i trudno wyróżnić postać wiodącą, choć taką dla mnie był Gorst. Zhańbiony swoim niedopatrzeniem były ochroniarz króla, a teraz obserwator na północy. Praktycznie wygnany, ale chcący odkupić winy. Postać w pewien sposób tragiczna, ale jednocześnie ciekawa ze względu na czyny których dokonuje w trakcie trwania bitwy o Północ.

Mamy też kilka innych wątków jak chociażby wojowników broniących wzgórza bohaterów (od tego właśnie jest tytuł, bo wśród osób zaangażowanych w dramat wojennej zawieruchy trudno szukać prawdziwych bohaterów), które jest jednym z miejsc o największym znaczeniu dla Unii, która chce wygrać potyczkę. Wszyscy w tej powieści płacą krwią za swoje cele. Jest brudno, zimno i nieprzyjemnie. Krew, pot i łzy oraz za grosz honoru po obu stronach barykady. Tu nie ma bohaterów, są w większości tchórze oraz ryzykanci. Brutalnie prosta z założenia historia potrafi się pokomplikować. Zarówno przez błędy ludzkie, jak i ambicje innych.

W ramach jednego cyklu powstały jeszcze dwie powieści, „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” oraz „Czerwona kraina”. I najlepiej je szczerze mówiąc czytać w kolejności „Bohaterowie”, „Zemsta…” i „Czerwona kraina” na sam koniec, wtedy poznajemy dopowiedzenia niektórych wątków lub spotykamy postaci o których mowa była w pierwszym tomie. Choć na dobrą sprawę każda z tych pozycji może też funkcjonować samodzielnie, to po przeczytaniu wszystkich historia wojny na północy Unii bardzo fajnie się spina.

Zacząłem też czytać cykl malazańskiej księgi poległych, ale z racji że wydano je głównie na papierze jest to trudna relacja. Odzwyczaiłem się od tomiszczy po 1200 stron na rzecz ebooków. Jednak jeśli macie propozycje ciekawych i wartych poznania książek fantasy, to piszcie w komentarzach. Ja już wkrótce zacznę nadrabiać chociażby „Czarną kompanię”.