Daleko od noszy – Białe szaleństwo

Daleko od noszy – „Białe szaleństwo”

Od czasu jak Czesław poszedł w siwą dal (choć niektórzy mówią siną, bo też tak można) to chętniej biorę nocne dyżury. Jakoś nie lubię za mocno rzucać się ludziom na oczy. No i samej w nocy smutno.

Właśnie pozawczoraj miałam taki dyżur. Jak raz kapeczkę przysłam, kiedy telefon zadzwonił. Dozorca do mnie się pyta, czy może Czesławowi drzwi otworzyć wytrychem. W pierwszej chwili myślałam, że się jeszcze nie obudziłam. Ale przypomniało mi się, że zamki wszystkie wymieniłam, żeby ten łobuz do domu się nie dostał w trakcie mojej nieobecności.

Oczywiście powiedziałam dozorcy, że ma go pod żadnym pozorem nie wpuszczać. Ale ten cwaniak wziął na litość Wojtusia i dzieciak otworzył mu drzwi. Normalnie nie mogłam z tego wszystkiego na miejscu usiedzieć. Ale cóż, pielęgniarka na dyżurze, jest jak żołnierz na warcie. Nie mogłam zdezer…. zdezer….. zdezer…. znaczy wyjść z posterunku.

Jak już się wróciłam do domu, to tam ani Czesława nie było, ani Wojtusia. Nie, nie przestraszyłam się, że go Czesław zabrał, bo on by sobie w życiu takiego kłopotu na głowę nie wziął, tylko na innych by chętnie zrzucił.

Po południu wróciłam do pracy. Jak raz rozgorzała afera z partnerką Wstrząsa od tańca. Nogę złamała na schodach i Wstrząs chciał skarżyć szpital o utracone korzyści. Ale jak ją do wody podprowadzał, to tak im kroki wychodziły, że się dopiero na parkiecie turnieju tańca zatrzymali. I główną nagrodę zachaczyli!

A ja w końcu dodzwoniłam się wieczorem do Wojtusia. Okazało się, że Czesław tylko po wędki wpadł. Ucieszyło mnie to, bo wszystkie mu wcześniej dokładnie połamałam. Niech przynajmniej wie, że mam złość do niego.