Daleko od noszy – „Powrót właściciela

 Daleko od noszy – „Powrót właściciela”.

Przyszedł do nas pozawczoraj dziwny pacjent. Czyprian Królewski się nazywał i powiedział, że mu pasztet nawala. W pierwszej chwili nie zrozumiał i dopiero musiał mnie wytłumaczyć, że to o jego wątrób chodzi. A nawet nie wyglądał na specjalnie pijącego. Dlatego go położyłam pod „dziewiątką”, bo tam więcej spokojni pacjenci zalegają. Pod „piątką” to by zszedł przed operacją, bo tam takie moczymordy, że nawet Kidler ich omija na obchodzie, chociaż wiadomo, że sam za kołnierze nie wylewa.

No i właśnie ten Kidler, co na niego przeskoczyłam, wyczytał w poważnej prasie, że znalazł się przedwojenny właściciel naszego szpitala. To znaczy budynku, bo to dawniej kamienica była z dwiema oficynami. I że podobnież mają temu właścicielowi to zwrócić. Troszkę śmy się przestraszyli, bo wiadomo, prywaciarz wyrzuci nas z chorymi na ulicę, a sam apartamentowiec wystawi i za ciężkie pieniądze ludziom sprzeda.

Tymczasem ten nowy, spod „dziewiątki”, jakoś tak dziwnie zaczął się kręcić po wszystkich korytarzach, ściany opukiwać. Kidler go na tym nakrył i zdesmakował (chociaż niektórzy mówią zdemaskował, bo tak też można) jako byłego właściciela. Pan Królewski się przyznał, co zaraz odbiło się na jakości jego obsługi. Basia to się nawet wydać za niego chciała. Ale bardziej w oko to ja mu wpadłam. Nawet przyszedł do mnie wieczorem i wódką poczęstował, a potem…. Co do tego potem, to nie mogę mieć pewności, ale chyba skorzystał z okazji, bo na głupiego nie wyglądał.

Rano to się po nim tylko dziura została w ścianie. Basia mówi, że tam był skarb Królewski. A Czyprian zostawił list, że szpital zostawia w spokoju, bo jemu tylko o ten skarb się rozchodziło. Szkoda, że do mnie nic nie napisał. Ale może zostawił mi inną pamiątkę. Byłoby miło, bo wtedy w żyłach moich dzieci płynęłaby  królewska krew.