Daleko od noszy – “Rodzina chwilowo zastępcza”.
Czesław w trakcie naszego małżeństwa to miał zawsze takie kołosportowe zainteresowania. A to brał udział w wyścigu, kto pierwszy wypije pół litra, potem od razu przerzucał się na alpinizm i do naszego mieszkania na dziesiątym piętrze postanawiał wejść przez okno. Jak go nie chciałam do mieszkania wpuścić, to zaczynał pilotować nasz balkon i koniecznie chciał wylądować na trawniku.
Dziś się okazało, że mu te zainteresowania zostali. Z samego rana przypałętał się do nas komentator sportowy, niejaki Półpielec. Miał gadane chłopina, usta mu się wcale nie zamykali. Wziął mnie na osobności… znaczy porozmawiać chciał ze mną… chociaż właściwie to i wziąć mnie chciał. Ale po kolei, bo mi się wszystko miesza. To wszystko przez te sprinterskie tempo, jakie narzucił.
Na początek wyznał, że Czesław uciekł z jego żoną, Izą. No i on teraz sam biedny z dwoma córkami się został. Nie ma mu kto uprać i ugotować. A z kolei z moim Wojtusiem nie ma się kto pobawić, zaś on może oferować: piłkę w każdej postaci, gimnastykę, w tym artystyczna, ćwiczenia drążkiem wszechstronne, ujeżdżanie konia wierzchowego. Słowem, czy byśmy nie mogli założyć rodziny chwilowo zastępczej?
Trochę się zawahałam, ale mnie Basia namówiła, bo dowiedziała się od Wstrząsa, że ten Półpielec ma język strasznie ostry. A to dla samotnej kobiety bardzo ważne. Zażądałam od tego komentatora tylko kwiatów i pierścionka. Podskoczył ucieszony i pognał po kwiaty. Już się nie mogłam doczekać tego spotkania z językiem, ale Czesław jak zwykle wszystko popsuł. Przerzucił się na jakąś inną dyscyplinę i ta Iza była już niektualna.
Jakby nie mógł chociaż do następnego dnia poczekać. Basia mówi, że on musiał wyczuć, że ja zaraz mogę być w siódmym niebie i dlatego rzucił żonę Półpielca. Wąż ogrodnika, jeden!