Daleko od noszy – “Śniacz”
Jak się człowiekowi śnią grzyby albo ryby, to musowo będzie chory. Jak zęby wypadają, to nieszczęście. Jak go zmarły nawiedzi, to się problemy skończą. Za to nie zgadniecie, co człowieka czeka, jak go jakaś selebrita odwiedzi we śnie? No? Nie wiecie. To ja wam powiem. Czeka go wysoki rachunek. A nie daj Boże, żeby się taki przyśnił w stereo i kolorze, to już niemal bankructwo pewne.
Właśnie pozawczoraj taki jeden do mnie przyszedł. Włosy miał takie świecące, serenadkę mi zaśpiewał, coś tam pogadał. Był od 00.36 do 1.17, a potem sobie poszedł i już mi się śnił tylko wujek Władek, co ma straszny reumatyzm. Jak go w nocy zaczyna łupać w kościach do sąsiedzi dzwonią po policję, że spać nie mogą…
Ale za bardzo odleciałam od tematu. No i właśnie miałam kupić kanapę… Tylko sobie nie myślcie, że znów odlatuję. To jest absolutnie w temacie. Bo ta kanapa tysiąc osiemset złotych miała kosztować. No i ja te tysiąc osiemset pożyczyłam od tego kutwy Kidlera. Na procent, rzecz jasna, że mu niby po tygodniu dwa tysiące oddam. Ale tej kanapy na szczęście nie było i mogłam mu już następnego dnia oddać właśnie jedynie tysiąc osiemset.
Tylko, że nie zdążyłam, bo przyszedł do mnie Śniacz, znaczy ta selebrita. Ale tym razem na jawie. Powiedział, że za sen jestem mu winna tysiąc siedemset osiemdziesiąt pięć złotych. To już dałam mu równo tysiąc osiemset, z napiwkiem. No i tym sposobem już nie miałam kasy dla Kidlera.
Na szczęście jest sprawiedliwość na tym świecie, bo Śniacz nie doszedł na dół szpitala. Kostkę sobie skręcił. Kidler jak się dowiedział, na ile mnie ta selebrita skasowała, to od razu powiedział, że mu się do nogi nie dotknie, jak zaraz nie zapłaci za operację właśnie te tysiąc osiemset.
No i w ten sposób zwróciłam Kidlerowi jego pieniądze. Chociaż ta kutwa twierdzi, że właściwie, to mu nic nie oddałam. I nie chce mi uznać, że ja sama ten stopień, co się na nim Śniacz wywalił, uszkodziłam kiedyś, jak jednym nieboszczykiem w niego walłam.