Daleko od noszy – “Polowanie z sokołami”.
Kidler cóś najwyraźniej zaczął się mocno w latach posuwać. Wprawdzie łasy na pieniądze jest jak zawsze, ale po tym, jak mu Łubicz po raz dwudziesty drugi w tym roku odmówił podwyżki, zrobił się więcej melancholijny. Zaczął przemyśliwać swoje życie, zazdrościć Wstrząsowi, że za króla fordanserów jest. W końcu postanowił odnaleźć sobie jakieś hobby.
Zaczął od brzuchomóstwa. Nawet mu to całkiem nieźle szło, ale Łubicz się na niego zdenerwował. A to bez to, że głuchawy już jest i musi czytać z ruchu warg, żeby dobrze zrozumieć, co się do niego gada. Dlatego Kidler musiał się przerzucić na coś inszego. No i zaczął naśladować głosy ptaków. W życiu bym nie pomyślała, że on taki uzdolniony może być. No a jak już zaczął udawać gołębia gruchacza, to się nawet Basia chciała z nim umówić na małą tetatke…
Ale a proporzec ( chociaż niektórzy mówią propos, ale chyba tak nie można, bo niby co to jest ten propos?) gołębi i Basi, to właśnie mnie bardzo rozczarowała. Otóż usiłowała mi wmówić, że wróble, to nie są takie małe gołębie, tylko całkiem inne ptaki. W pierwszej chwili dałam się nabrać. Zadzwoniłam do Wojtusia, żeby wypracowanie zmienił, co mu pozawczoraj napisałam.
Postanowiłam też się podzielić tą nowiną z Czesławem. Ale jak mu to powiedziałam, to mnie tylko obśmiał i zapytał: „A spotkałaś kiedyś innego małego gołąbka niż wróbel?”. Jak tak się zgłębiłam w to, no to stwierdziłam, że faktycznie nie spotkałam. No i wtedy stało się jasne, że Basia musiała mnie nabrać. No bo w to, że gołębie od razu rodzą się takie duże, to w życiu nie uwierzę. Jako matka dziecku, to ja taka głupia nie jestem!