Daleko od noszy – “Hotel pod kroplówką”.
Ale się porobiło! Ordynator przeczytał w gazecie artykuł, że brakuje u nas dwóch tysięcy miejsc hotelowych. Od razu zrozumiał, że to może być złoty interes i postanowił, że przerabiamy szpital na hotel. Trzeba było tylko się pacjentów pozbyć. Z tym poradziliśmy sobie raz dwa. Jeszcze nieźle zarobiliśmy, bo pacjenty musiały wpłacać kaucję za sprzęt, co im do domu wypożyczaliśmy. Tylko jeden Nowak został się nam na stanie, bo to jednak zżyliśmy się z nim trochę i żal go było wyrzucać. Dlatego Ordynator mu wyjaśnił, że teraz w ramach nowej terapii będzie grał w przedstawieniu boya hotelowego.
Daliśmy ogłoszenia do gazet, ale pierwsi goście przybyli, zanim się one ukazały. Państwo Rudowscy. On taki nie za bardzo, ale ona śliczna babeczka, aż doktorom gały na wierzch powychodzili. Od razu zaczęli kombinować, jak się tego Rudowskiego pozbyć. Kidler wymyślił, żeby go „na szampana” wziąć. Miał wódkę i oranżadę, do tego dodał kilka pastylek na rozwolnienie i facet był gotowy. Chwila moment i wylądował na oddziale piętro niżej. A doktory cholewki zaczęli smalić do tej Rudowskiej.
Chyba im to za bardzo nie wyszło. Bo rano okazało się, że ta Rudowska, to wcale nie jest Rudowska, tylko Przypióra i jest inspektorem Krajowego Zrzeszenia Hotelarskiego. No i nici z hotelu, bo w związku z warunkami pobytu nie wydadzą nam zezwolenia.
Łubicz mówi, że to pech, bo jakbyśmy weszli już w te branże, to on by z góry wiedział o każdej kontroli. A tak, to nici z zysków i pacjentów obdzwaniać musimy, żeby wracali ze sprzętem do szpitala. Ja to się nawet cieszę, bo w takim eleganckim hotelu to bym się chyba nie potrafiła odszukać(chociaż niektórzy mówią „odnaleźć”, bo też można). Szkoda mi tylko Nowaka, bo dobrze wyglądał w stroju boya. No ale jak się tyle lat paradowało wyłącznie w szpitalnej pidżamie, to nic dziwnego.