Daleko od noszy – “Nowa skóra profesora Wilczura”
Od czasu jak mnie mój Czesio rzucił, jakoś mało mnie zaczął świat interesować. Dawniej, to chętnie się czegoś dowiedziałam, posłuchałam, a teraz to tylko mierność nad miernościami. Basia to mi nawet powiedziała, że się taka więcej smutna jak zakonnica zrobiłam. Kto wie, może rzeczywiście powinnam się za furtę klasztorną oddalić? W końcu siostrą już jestem…
Ale coś jednak z tego dowczesnego świata do mnie dociera. Pozawczoraj na ten przykład, myślałam, że ordynator z Kidlerem rozszarpią Nowaka. Donos poszedł do izby Lekarskiej, że on już niby u nas pięć lat leży i nasze doktory choroby rozpoznać nie umią. Bidak się nie chciał przyznać, ale i tak było pewne, że skończy się to dla niego podwójną lewatywą.
Najsamprzod jednak Łubicz zarządził alarm bojowy, bo w związku z donosem, na kontrolę, miał przybyć profesur Wilczur. Śmiać mi się chciało, że teraz znachorów na kontrolę z izby przysyłają, co to nawet mój Czesio… znaczy… nieważne.
A ten profesur, to nawet nie był profesur, tylko zwykła profesurka. Kidler się w tym nie zorientował i od razu do niej z łapami. No i dlatego mało z roboty nie wyleciał. Potem jednak się spiknął ze Wstrząsem i ta Wilczurowa mało się nie przekręciła. Kidler ją jakoś cudownie wyleczył i mało by bez to podwyżki nie dostał. Ale Wstrząs rękę ma wprawdzie ciężko, za to język lekki. No i sprawa się rypła. Profesurka chce nas podobnież po sądach ciągać…
Mnie to jednak nie obchodzi. Godzinki odmawiam, na mszę do szpitalnej kaplicy zaczęłam chodzić. I w ogóle to wszystko mierność nad miernościami.