Poezja Słowiańska

Poezja Słowiańska Michał Adamus Legęda Dębu …Kiedy przyjdzie znów chwały dzień… By wśród Mgły i Ognia odrodzić się, …I kiedy pęknie klątwa martwy czas, by cierni duszy mej-wyciać smutku las, Rozpalić stosy dawnych myśli, Mocą, zapomnianych dziś Modlitw i Słów, Powrócić znów do Krain, Gdzie Sędziwych Bogów płonie wciąż blask… O świcie-wzniecić swój Ogień Ku … Czytaj dalej Poezja Słowiańska

Poezja Słowiańska

Michał Adamus

Legęda Dębu

…Kiedy przyjdzie znów chwały dzień…
By wśród Mgły i Ognia odrodzić się,
…I kiedy pęknie klątwa martwy czas,
by cierni duszy mej-wyciać smutku las,

Rozpalić stosy dawnych myśli,
Mocą, zapomnianych dziś Modlitw i Słów,
Powrócić znów do Krain,
Gdzie Sędziwych Bogów płonie wciąż blask…

O świcie-wzniecić swój Ogień
Ku Niebu po raz kolejny wznieść żal,
Powoli czekać na Sądu Dnie….
W pamięci mając wciaż Chwały Czas!

~~Widziałem na Oczy śmierć mej Wiary
~~Widziałem śmierć mych Braci…
~~Gruzy mych marzeń i mego domu
~~Dlatego teraz, z żalu…płonę….

~~ Lecz jak stałem – tak stoję !
~~ A wichrów burza,
~~ Nie zniszczy świetych mych myśli!

Legenda Dębu przez krew przelaną,
Na Ziemi Przodków się- ziści……

Ślężańska pieśń (niedźwiedzia)

Mrożną nocą miedzy wilkami,
wśród ich skowytu unosi się Pieśn,
o Dawnej Górze-Jestestwu z Bogami,
Hymnie przelanym przez łzy i krew.

…w jasnym całunie,bieli śniegów,
miedzy jodłami przyszło powstać znów….
…zapomnianym przed wiekami,
śpiącym wśród klątw-roztopić lód…

Z Mgły i Ognia stworzony znowu,
żyjący setki razy…
umierający wciąż….
Tobie Matko oddaje mą Ziemie
Ukochaną Góre wciąż śpiącą
wśród klątw…

~~A gdy się dopełnią Mocy Dnie
~~I przyjdzie powstać Mi latem,
~~W sam środek serc Słowian
~~Spłynę w sam dół,
~~By być im Opoką i Bratem…

Ryszard Berliński

Pieśń Bojana

Głód, powietrze, ogień, woda
I wszelaka zła przygoda
Będą temu, kto by starą
Ojców swoich wzgardził wiarą!

Zwierz drapieżny do obory
Między stada czarne mory
Wejdą temu, kto by starą
Ojców swoich wzgardził wiarą!

Chorobą się rozniemoże
I boleści twarde łoże
Zwiąże tego, kto by starą
Ojców swoich wzgardził wiarą!

A gdy skona, garści ziemi,
Gdzie by spoczął kośćmi swemi,
Nie dostanie, kto by starą
Ojców swoich wzgardził wiarą!

Marnie zginie ! … Wiatr rozmiecie
Prochy jego po wszym świecie –
Marnie zginie, kto by starą
Ojców swoich wzgardził wiarą !

Bogunka na Gople, 1840 rok.

Wiktor Karol Lwowski

Krajobraz Walki

Oto odwieczna walka, której przyczyn nawet starcy nie znają,
Wszędzie gdzie okiem sięgnąć te armie w szranki stają.
Tu grobla śmiejąc się z bezsilnych stawów swą wyższość ustala,
Czym rozwściecza wodę i jeszcze bardziej do walki zapala.
Tam w oddali ostre łany, to piechota zbrojna w lance zboża,
Dalej rzeka wlecze muł jeńców do więzienia na dnie morza.
Tu lekka jazda ostrych traw okrąża oddział bagna w dolinie,
Co w rozsypce dmie w żabie skrzela, bo wie że wkrótce zginie.
Na pomoc wzywa deszczu wsparcie, ale tylko rosa przybywa,
Lecz każda kropla promieniem słońca rażona zaraz się rozpływa.
Z boku na wzgórzu gęstwina łuczników wrosła się przyczajona,
A wiatr napina im cięciwy gałęzi, by wystrzelić pocisków nasiona,
Które wesprą ziemię swym wzrostem, ssąc wciąż z jej wnętrza wodę,
By nie gromadziła się więcej podtapiając zdradziecko bród za brodem.

Wiktor Karol Lwowski

Morze i ląd

SŁONI NAJEŹDŹCY NA OSIODŁANYCH GRZBIETACH FAL
JAK HORDY BARBARZYŃCÓW MIOTAJĄ KROPLAMI STRZAŁ,
GDY TYLKO WÓDZ WIATR ROZKAŻE
I W STAŁOŚĆ LĄDU WGRYŹĆ SIĘ KARZE.

LECZ KWARCOWI OBROŃCY UTRZYMUJĄ STAŁE POZYCJE
A LINIA PIASZCZYSTYCH UMOCNIEŃ POMNAŻA ICH AMBICJE,
ICH ŚWIETLISTY DOWÓDCA Z GÓRY KIERUJE OBRONĄ
I MORALE ZWIĘKSZA SWĄ PROMIENISTĄ KORONĄ.

MORZE ATAKUJE WŚCIEKLE,
LECZ LĄD SIĘ BRONI ZACIEKLE.

LĄDOWI SŁOŃCE SPRZYJA!
BO GDY TYLKO KROPLA SAMOTNIE W GŁĄB UDERZA,
RWĄC PIASKOWE SZYKI Z POMOCĄ WODNEGO PANCERZA.
ZARAZ JĄ PROMIEŃ ZABIJA!

MORZE ZAŚ WIATR WSPIERA!
GDYŻ NA SPADOCHRONACH PODMUCHÓW NIESIE SŁONE ODDZIAŁY,
BY TE W PANCERNYCH STRUGACH PIASZCZYSTYCH JEŃCÓW BRAŁY.
I KROPLA DO WYDM DOCIERA!

OD WIEKÓW NA PRZECIW SIEBIE TE ARMIE STOJĄ
BOJOWYMI HASŁAMI SWE USZY KARMIĄ I POJĄ,
ŚCIERAĆ NA WIÓRY PIASZCZYSTE MURY!
ROZRYWAĆ NA STRZĘPY WODNE ODMĘTY!

SPIENIONE SZTANDARY NA FALACH WCIĄŻ PRZECIW KLIFOM GNAJĄ,
TE WODNE LEGIONY Z DZIKĄ ŻĄDZĄ WALKI O BRZEG SIĘ ROZBIJAJĄ,
A PIACH ZA OSTRĄ KWARCOWĄ PALISADĄ NOWE ZAPORY WCIĄŻ WZNOSI,
ABY ZATRZYMAĆ NAPŁYWCÓW POTĘŻNY ATAK O ŁASKĘ WCALE NIE PROSI!
LECZ W BOJU SWE MOCNE SZYKI ŚCIŚLE ZWIERA,
I ŚMIAŁE KROPEL ZAPĘDY BOHATERSKO ODPIERA.
DROGA DO ZWYCIĘSTWA SŁONO OFIARAMI JEST USŁANA,
TAK WCIĄŻ TOCZY SIĘ POJEDYNEK TALASSA I TELLURANA

CIEMNE CHMURY WYSOKO NAPINAJĄ KATAPULT RAMIONA,
Z NICH ARMIA GRADU TRZASKIEM SPADA, CO ZIEMIE POKONA.
TE ZMROŻONE SZYKI SĄ TAJNĄ BRONIĄ WODY,
JAK KULE ARMATNIE ZASYPIĄ ZIEMSKIE OBWODY,
BY POSIŁKI NIE DOTARŁY NA WIELKIE HAŁDY OBRONNE.
MOZOLNIE UMACNIANE PRZEZ KORZENIE WONNE,
CO JAK SIEĆ SPINAJĄ BUNKRY ZBROJENIEM SWYCH PĘDÓW,
WĘZŁAMI CO PAMIĘTAJĄ JESZCZE STAROŻYTNYCH WĘDÓW.

DZIEŃ ZA NOCĄ UCHODZI A ARMIE FRONT POŚWIĘCENIEM POJĄ.
OFIARNOŚĆ SWĄ WCIĄŻ MNOŻĄ I NAWZAJEM PRZESTRZEŃ KROJĄ.

KANONADA RZEK WSPIERA KOLONIE JEZIOR ODDZIAŁÓW ŚRÓDLĄDU.
WARTKIE ESKADRY OCHRANIA STRAŻ PRZEDNIA NIEZRÓWNANEGO PRĄDU,
CO Z SAMEGO SERCA ŻYWIOŁU NURTEM WYPŁYWA,
I DAJE SIŁĘ WOJSKU, A OWO PRZEWAGĘ ZDOBYWA.
DO POSEJDONA TRÓJZĘBEM MOCNEGO MODŁY SWE WZNOSZĄ,
MORSCY HUSARZY RYCZĄC SPIENIONE PIÓRA STROSZĄ.
W WIĘZIENIACH JASKIŃ WODNI JEŃCY WSPÓLNY MENISK NAPINAJĄ,
LECZ TRUD ICH DAREMNY GDYŻ KOLUMNY NAWET NIE ZADRGAJĄ.

WÓDZ WIATR TWIERDZE SKAŁ MOZOLNIE KRUSZY,
A BURZA CZEKA NA ZNAK WTEM POD OSŁONĄ CHMUR RUSZY,
NALOTEM CO ZASYPIE LĄD DESZCZEM OCHOTNIKÓW,
BY TEN ZASILIŁ POZYCJE SWEJ DOLI POWIERNIKÓW.
MAJOR WODOSPAD Z HUKIEM W GARDZIEL LĄDU WPADA,
NIM W SZCZELINACH UGRZĘŹNIE SŁOWA TE WYPOWIADA:
WYRWAĆ, CO LEPSZE PIASZCZYSTYM NARODOM!
BY ZIEMIA ZNÓW NA KOLANA PADŁA PRZED WODĄ!
WYTYCZYĆ SWE PANOWANIE DZIKIM MORSKIM ZWYCZAJEM,
CO SŁABSZYCH OGŁASZA NA ZAWSZE PODBITYM KRAJEM,
TO CEL NAJWYŻSZY WOJOWNICZEJ WODY,
PRZED, KTÓRĄ ZIEMIA WZNOSI WYDM GRODY.
W OCZEKIWANIU NA ATAK SPIENIONA DRUŻYNA OSTRZY SWE MIECZE,
W NAGRODĘ NA POWROZACH FAL JEŃCÓW W ODMĘTY POWLECZE.

LECZ ODWET SZYKUJE SIĘ SROGI,
CO KRWIĄ ZALEJE WODNĄ PRZESTRZEŃ AŻ PO SAME PROGI.
WULKANY W PODZIEMIACH ATAK ZNÓW PLANUJĄ,
MAGMOWI RYCERZE RYDWANY LAWY PREZENTUJĄ,
BY ZNIENACKA NA TYŁACH UDERZYĆ,
I Z ARMIĄ GRANICZNĄ DNA SIĘ ZMIERZYĆ.
SZTANDAR LĄDU POŚRÓD OCEANU POBITYCH OSADZIĆ,
I TYM SKRAWKIEM STAŁOŚCI WCIĄŻ RUCHLIWEJ WODZIE WADZIĆ,
TA WYSPA TRIUMFU WŚRÓD GĘSTEJ PIANY,
CO WŚCIEKLE BIJE O JEJ BRZEGI BAŁWANY,
TO DUMA JEST WIELKIEGO SŁOŃCA CO JĄ OGRZEWA,
I PROMIENIAMI SWYMI ORDERY ŻYCIA ROZSIEWA,
ŚWIETLISTE LAURY NA KTÓRYCH NIESPOSÓB JEST SPOCZĄĆ OSPALE,
LECZ DO WALKI RUSZYĆ I SWYM WZROSTEM POTĘGOWAĆ MORALE!
PONAD HORYZONTEM GÓRY WROGÓW MAJESTATEM SWYM PŁOSZĄ.
NIE ODSTRASZA TO ODDZIAŁÓW ŚNIEGU, KTÓRE LODOWIEC WZNOSZĄ
BY OBJĄŁ ZIMNYM ARESZTEM OSTRE SZCZYTY,
I TAK NA WIEKI POZOSTAŁ W SKAŁY WRYTY!

PŁYNNOŚĆ W STAŁOŚCI PORZĄDEK WCIĄŻ BURZY,
WIECZNE ZMAGANIA W NOMOSACH TO WRÓŻY!

Jare Gody

Wyrwani ze snu szeptem Swarożyca,
Żercy w ofierze złożyli Marzannę.
Świat ukazał ospale swe lica,
By móc rosy podziwiać poranne.

Wiosna z burzą w orszaku przybyła,
Perun gromem niebo upomniał,
I ziemię zielenią żywą pokryła,
A deszcz napoić jej nie zapomniał.

Strzybóg przegonił suche i stare,
Odsłonił świeże, wypędził chłód,
Jak matka ze snu dziecka marę,
Swym ciepłym oddechem stopił lód.

Nowym życiem woda wezbrała,
Pani Mokosz wilgotna i płodna,
Wszelka natura do godów jest śmiała,
Oto pora, co chuci jest żądna.

Dnie nocom skąpią czasu okrutnie,
Słońce z luną spór o władze toczy,
Dopóki lato kłótni nie utnie,
I przesilenie rozjemczo nie wkroczy.

Będzie zuchwale świecić nam w oczy

Joanna Gacparska

Modlitwa swadziebna do Łady

Łado, dobra Pani,
Jego dłoń mą trzyma,
Splecione wiankami,
A w nich kielich wina,
Dziś wraz z nim go piję,
Niech tak zawsze będzie,
Gdzie on krok skieruje,
Chcę iść wraz z nim wszędzie.
Pozwól dobra Łado
Trwać na zawsze przy nim,
Tworzyć zgodne stadło,
O nic się nie winić
Na zawsze i wszędzie,
Niechaj On mój będzie.
Łado, dobra Pani
Pozwól mi pójść za nim.

Modlitwa na postrzyżyny

Ziemio, użycz mi mocy,
Bym tworzył, istniał i walczył,
Ogniu-płomienny, gorący,
Niechaj mi sił wystarczy.

Wietrze nadaj mym myślom
Siłę i szybkość burzy,
Wodo, daj duszę czystą,
Której los dobrze wróży.

Proszę Was wielcy Bogowie,
Nadajcie mi godne imię,
Obdarzcie siła i zdrowiem,
Mądrością, co nie przeminie.

Składam swe włosy w ofierze,
By z chłopca w męża się zmienić
W Bogów mych przodków wierzę,
życie swe chcę godnie przeżyć.

Kosopleciny

Ziemio, użycz mi mocy,
Bym mogła tworzyć i istnieć,
Ogniu-płomienny, gorący,
Dniom mym przychylnie przyświeć.

Wietrze użycz mym myślom
Siłę i szybkość burzy,
Wodo, daj duszę czystą,
Której los dobrze wróży.

Proszę Was wielcy Bogowie,
Nadajcie mi godne imię,
Obdarzcie siłą i zdrowiem,
Mądrością, co nie przeminie.

Dziś mi zaplotą warkocze
I włożę wianek na głowę,
W kobietę się przeistoczę,
Rozpocznę dziś życie nowe.

Modlitwa swadziebna do Swaroga

Swaroże, tych dwoje ludzi,
Pragnie swe losy złączyć,
W smutku, cierpieniu, trudzie,
Póki ich czas się nie skończy.

W szczęściu i wszelkiej radości,
We wszystkich kolejach życia,
Chcą trwać we wspólnej miłości
Ich małżeńskiego pożycia.

Dziś swadźba ich się odbywa,
Połącz Swarogu ich losy,
Niechaj im gwiazda szczęśliwa
Świeci po wszystkie czasy.

Niechaj się darzy tym młodym,
Niech radość w ich duszach gości,
Dziś są ich ślubne gody,
Święto ich wielkiej miłości.

Swarogu daj im cierpliwość,
Mądrość i zrozumienie,
Niech zachowają swą miłość,
Niech ich nie dotknie cierpienie.

Użycz im szczęścia Swarogu,
Prowadź prostymi ścieżkami,
Niech każdy z pradawnych Bogów,
Darzy ich swymi łaskami.

Pieśń o Kupale

Pod starym dębem, za wsią i polem,
Zbiera się ludzka gromada,
Śpiewają, tańczą i stają kołem,
Świeci księżyca twarz blada.

Chłopcy, dziewczęta; ogniści,
Tańczą wraz z tańcem płomieni,
Ich głów gorących wiatr nie ochłodzi,
Zbyt są tej nocy zmienieni.

Kupała, Kupała,
Nie zaśniesz tej nocy,
Kupała, Kupała
Otwórz szerzej oczy.
Kupała, Kupała,
Otwórz szerzej oczy,
Kupała, Kupała,
Ktoś Cię zauroczy.

Cuda tu będą zaraz się działy,
Wianki popłyną na wodę,
Rwij kwiat paproci, jeśliś zuchwały.
Piękną otrzymasz nagrodę.

Wirują w tańcu, szybciej i więcej,
Żar pali lędźwia i serca,
Łączą się usta, łączą się ręce,
Kolejny róg wznosi żerca.

Kupała, Kupała….

Niebo zbryzgane jest dziś gwiazdami,
Mech w lesie suchy i miękki,
W tą noc się jawa plącze ze snami,
Plączą się słowa piosenki.

Więc idźcie śmiało w leśną gęstwinę,
Ogień Wam dziś błogosławi,
zgubi się chłopiec, zgubi dziewczynę
Nim świt niebiosa zakrwawi.

Niepamięć

Matko Ziemio, jakże mi brak Twego dotyku
Pod bosą stopą, ja obute mam stopy,
Kamienie ulic pożrą moje tropy,
Zagłuszą echo tęsknego okrzyku.

Róg zdruzgotany – jakże doskonały
Symbol naszego daremnego męstwa,
To zapomniane bitwy i zwycięstwa,
Bez blasku chwały.

Dziwne okryły nas ciemności
I poraniły nasze oczy
Tak, że straciły dar proroczy,
Który umiera bez wolności.

Bogowie twarze odwrócili,
Bo zdradziliśmy ich i siebie,
Szukając boga w obcym niebie,
Gdy oni pośród nas chodzili.

Pieśń Słonecznych Promieni

Wyjdź za próg swój – noc kona,
Wschód – pogorzelisko,
W żar wyciągnij ramiona,
Zamknij oczy, bądź blisko.

Wyjdź na łąki, zmierzch gaśnie
Ptaki gniazda rozwarły,
Szybciej! zanim mrok zaśnie
Pogrzeb księżyc umarły.

Wyjdź, bo spać Ci nie damy,
Firmamenty się palą,
Rosa srebrzy już chramy,
Mury nocy się walą.

Wyjdź ku rzecze złocistej,
Dotknij dłonią murawy,
Popatrz – niebo jest czyste,
Słońce rzuca blask krwawy.

Niebo bezkres otwiera,
Słońce wschodzi od wieków,
Światłość ciemność pożera,
Pokłoń im się człowieku.

Pieśń Perunowa

Perunie jasny Panie z mroku czasów,
Twarz Twa rozświetla nieba przestwór czarny,
Perunie straszny, co znad gęstwin lasów
Płaszczem smolistym przykrywasz dzień skwarny,

Wzywam Cię władco starodawnych mocy,
Co0 łan wywracasz, na żer go wichurze,
Gestem wydajesz, pośród gęstwin nocy
Gromem uderzasz w rozszalałą burzę.

Hukiem piorunów przygważdżasz do ziemi
I leśne zwierze i drzewa zwichrzone
Ty je w pokłonie zginasz do korzeni
W śmiertelnie bladej błyskawic koronie.

Panie o oczach jasnych i płomiennych
Z mieczem wzniesionym i z toporem w dłoni
Użycz nam mocy dawnych i tajemnych.
Niech nas Twa tarcza przed wrogami chroni.

Władca Podziemi

Weles powstaje ze złotego tronu,
Przybędzie dziś z serca Nawii,
Przywiedzie dusze, które od chwili zgonu
Dzikiej tęsknoty żar trawi.

Przylecą ptakiem i wiatru powiewem,
Przy ogniu wnet się rozgrzeją,
Uraczmy Dziady biesiadą i śpiewem,
Nim się przed świtem rozwieją.

Kudłaty Koźle ! Ujeżdżaczu Koni!
Pożeraczu Zmarłych, Opiekunie Żerców!
Przybądź z wiatrami z północnych ustroni,
Zmroź serca bezbożnych szyderców.

Strażniku Mądrości, Władco źródła życia,
Lunarny herosie Troisty,
Pozwól dziś w nocy wyjść duszom z ukrycia,
Po kołacz i ogień świetlisty.

Mokosz

Rokoszy, Matko płodna wilgocią,
Weź mnie dziś w swoje chłodne obcięcia,
Wiatry co drzewa z liści ogołocą.
W Twym łonie tulą się do zaśnięcia.

Ukołysz Matko głęboki smutek,
Który mi sercem w piersiach kołacze,
Patrzę na pola zimowe skute,-
Lodem, pod lodem coś przez sen płacze.

Zaklęte iskry nikłej zieleni,
Uśpione na wpół i niecierpliwie,
Bez łodyg kwiatów i bez korzeni,
Ciepła i światła tak bardzo chciwe.

Tęsknię jak one za ciepłą wiosną
Gdy pola buchną jasną zielenią,
Drzewa się zbudzą by w niebo wrosnąć
Lody się w wodę pienną zamienią.

Rokoszy, rozchyl uda przed Słońcem,
Niech Cię zapłodnią promienia ciepłe,
Niech Twoje łono jak krew gorące
Zbudzi te pola jak krew zakrzepłe.

Ostatni Żerca

Gdy byłem dzieckiem wciąż słyszałem głosy,
Me drobne ręce nie znały bezruchu,
Z ogniem i z wodą złączyłem swe losy
I pośród gwiezdnych błądziłem odruchów.

Bór mi rozchylał zielone ramiona
I dawał poznać przedsmak tajemnicy –
Natura wieczna i nieujarzmiona
Pulsuje dziką krwią w mojej tętnicy.

Młodzieńcem będąc przemierzałem drogi,
Z kurhanów przodków i od chat mych braci –
Do świątyń, w których trwały stare Bogi
Nim świat je zdradził i nim je utracił.

Uczyłem wiary i dla praw szacunku,
Zaś mnie świat uczył pokornej wdzięczności,
Na podobieństwo szlachetnego trunku
Poił mnie z czary odwiecznej mądrości.

Wiek mi dojrzały wyrył zmarszczki troski
Na moim czole, jak na korze drzewa,
Widziałem ! Ogień trawił święte gaje, wioski
A krzyk mordowanych przeszywał mi trzewia.

Widziałem ! Padali jak deszczu strumienie,
A mi los przeznaczył rozpacz i udrękę,
I rąk bezradnych żałościwe drżenie
Gdy moim oczom zgotowano mękę.

Zostanę na ziemi mego przeznaczenia
Wiary mi przecież nie wydarli z serca,
Na stos ognisty bez lęku i drżenia
Wstąpi ostatni, stary kapłan – Żerca

Kobieta – Drzewo

Gdziekolwiek noc, gdziekolwiek dzień,
Zastanie Cię w podróży Twej,
Dosięgnie Cię mych wspomnień cień
Czy w szczęściu, czy też w chwili złej.

Gdziekolwiek dzień, gdziekolwiek noc
Przyjdzie Ci spędzić w przyszłych dniach,
Czuwając czy spokojnie śpiąc
Wyczujesz mój bezlistny strach.

Pochylam się nad Twoją głową
Muskam miłośnie kontur twarzy
Oddycham i przenikam Tobą
I stoję na snu Twego straży.

Drżę tak, że rdzeń mój pęka we mnie,
Pulsują w mrokach ciała soki,
Bezsilnie się w bezruchu kłębię
Bo słyszę świtu miękkie kroki.

Ja Cię nie wyrwę z łona ziemi
A Ciebie łono to nie wchłonie
Nie dojdzie Ciebie głos mój niemy
Choćby mi w sercu gorzał płomień.

Co śpiąc tak blisko mnie wyśniłeś
Tego ja nie wiem i nikt nie wie
Choć przy mnie całą noc spędziłeś,
Zapomnisz o Kobiecie-Drzewie.

Wataha

Zamarzniętym jeziorem mknie wilcza gromada,
Szare cielska się prężą, lśnią złociste oczy
I co chwila cień jakiś się rzuci wśród stada,
Warknie głucho, kłem zatnie, krwią biały lód zbroczy.

Poprzez las, poprzez śniegi, nieznane ostępy,
Pędzi czarny gon wilczy wśród zimowej ciszy,
Pośród sosen wyniosłych, jodeł i limb krępych,
Pędzi, mknie na oślep, ze zmęczenia dyszy.

Na srebrnej polanie stado przystanęło,
Przysiadło i wzniosło bure łby do góry,
Pieśń wilczą i dziką sto gardeł zaczęło,
A wicher ją porwał i uniósł pod chmury.

Krew zagrała im w żyłach, tęskny zew obudził,
Pragnienie posoki, w każdym wilczym ciele,
Które odgłos strzału może by ostudził,
Gdyby wilczych cieni nie było tak wiele.

Niosła się pieśń śmierci poprzez dzikie knieje,
Każda z leśnych istot w bezruchu zastygła,
Wiedząc, że wataha w tę noc krew przeleje
I że zginie każdy, kto wpadnie w jej sidła.

Księżyc zbladł, rzuciła się przed siebie zgraja
Z potępieńczym charkotem tropiąc zwierza ślady,
W szale, który nęci, gubi i upaja
Który pcha do mordu, do śmierci, do zdrady.

Pędzą wilki przed siebie, bez opamiętania
W każdą noc zimową po białym kobiercu,
Od ich wilczych początków, od świata zarania
I tak pędzi każdy, kto ma dzikość w sercu.

Metarfozy

W twarz moją nie patrz dziś wieczorem
Pusta ciekawość Ciebie zwodzi,
Pod pierwszym lepszym, złym pozorem
Pod moje okna znów przychodzisz.

Nie próbuj dotknąć moich dłoni,
Nie szukaj ciepłej ich pieszczoty
I nie chyl ku nim swoich skroni,
Nim słońca blask nie wstanie złoty.

Nie próbuj sięgać ku mym ustom,
Chociaż ich miękkość tak Cię wabi,
Znajdziesz mnie zimną, złą i pustą
A pocałunków nie zagrabisz.

Nie szukaj moich oczu wzrokiem
Choćby tęsknota trzewia rwała
Nic w nich nie ujrzysz poza mrokiem,
Niechęcią i pragnieniem ciała.

Dziś wieczór dzika knieja wzywa,
Twarz mi się w wilczy pysk wydłuży
Zew ten mi każe suknie zrywać,
Krew niespokojną mocniej burzy.

A moje delikatne ręce,
Których pieszczoty sobie chwalisz,
W szpony zamienią się zwierzęce
Twarde i ostre, jak ze stali.

Wargi wykrzywi wściekły grymas,
Obnaży kły spragnione mięsa,
Białe jak bladej gwiazdy poblask
Pragnące ranić, rwać i kąsać.

Przyjdź do mnie, kiedy noc już skona
Gdy jutrznia nieba krąg ozłoci,
W uległe przyjmę Cię ramiona,
Pełna ufności i dobroci.

Lecz w tą noc włada księżyc siny,
I mrokiem ciało mam zatrute,
O świcie znowu się ujrzymy,
Jeśli nie padniesz moim łupem.

Modlitwa Wojownika

Cóż to była za walka! – Zdziwią się Bogowie,
Gdy popatrzą na zlane krwią pobojowisko,
Żadna pieśń tej bitwy czynów nie opowie,
Wszędzie tylko trupy, od posoki ślisko.

Mgła czerwona mi oczy zasnuwa powoli,
Lecz mam pewność, że dzielnie stawałem w szeregu
Wokół cisza się wzmaga i nic mnie nie boli,
Choć wkrótce się znajdę na Umarłych Brzegu.

Czekam teraz na orły – wszak tak być powinno,
By orły zabrały dusze wojowników,
Słońce już zachodzi i robi się zimno,
Trupy zmarłych lezą w malowniczym szyku.

Dziękuję Ci Matko – Mokoszy łaskawa,
Za to, żeś mnie zrodziła i dawała siłę,
Idzie koniec, oczy przesłania mgła krwawa,
W Twoim łonie-kolebce dziś znajdę mogiłę.

Dziękuję Ci Rodzie, starcze srebrnobrody,
Za to, że bogactwem hojnie mnie darzyłeś,
– Zawsze miałem dość ziemi, powietrza i wody
Ty we mnie odwagę i ogień wszczepiłeś.

Dzięki Ci Perunie, za dobrą śmierć w boju,
To Ty kłam zadałeś plugawym oszczercom,
Co mi jad sączyli do sławy napoju,
Ty za to skarałeś ich hańbiącą śmiercią.

Przyjmij mnie do siebie dziś, Nawijski Panie
Któryś mnie nauczył słowa zakląć w pieśni,
Bo zanim rozlegnie się koguta pianie,
Uleci duch dumny z mej przebitej piersi.

Cień i Płomień

Zabierz mnie do krain dziwnych i dalekich,
Gdzie nie ma rozpaczy, prawem jest milczenie,
Schronienia dla rannych, martwych i kalekich,
Tam, gdzie cień bezkształtny splata się z płomieniem.

Zabierz mnie za czasy, istoty i światy,
Gdzie pustka się kłębi, nie ma żadnych wspomnień,
Bólu ani ulgi, zysku, ani straty,
Zostaw mnie tam samą i nie wracaj po mnie.

Pozwól mi tam zostać i nigdy nie wzywaj,
Bo pragnę wytchnienia i szukam Otchłani,
Sztucznych rajów mami mnie wizja fałszywa,
Że zdołam złudzenia pomieszać ze snami.

Nie idź za mną! Zatrzymaj się na samym krańcu,
To nie jest los dla Ciebie nawet gdy go pragniesz,
Nie jesteś z plemienia Kalekich Wygnańców,
Innymi ścieżkami Tobie iść wypadnie.

Ja tu pozostanę, jak odwieczny kamień,
Mnie Kraina przyjmie, jej gleba mnie wchłonie,
W niej serce skruszeje i wreszcie się złamie,
I stanę się cieniem wchłoniętym przez płomień.

Parodia Anielska

U bram czarnych Otchłani, na straży,
Trwają wiecznie zaklęte w półcieniu,
Każdy z nich ma przy każdym ramieniu,
Skrzydło z nocnych utkane miraży.

Rządzą mrokiem i wodnym bezkresem,
Żądzą ludzką i burzy żaglami,
Gdy ich oczy zapłoną iskrami,
Odwracają spojrzenia bóg z biesem.

Wiem, że są tam gdzieś mrokiem spowite,
Słyszę nocą szeptania ich głuche,
Czasem błysną srebrzystym okruchem,
Białe ciała ich, nie dość zakryte.

Najstraszniejsze są jednak ich ręce,
Kiedy wiesz, że takimi rękami,
Śmierć jest łatwo przemieszać ze snami,
Raz poczujesz ich dotyk – nie więcej!

Gdy zawiodą Cię już ku Otchłani,
Tajemnicze, potworne i piękne,
Ja przed tronem Swaroga uklęknę,
– By Cię bronił przed aniołami.

Baltis

Pamiętam chłodną zieleń, błysk pod powiekami,
Gdy otwierałam oczy i pamiętam ciszę,
Gdzieś nade mną, wysoko wiatr tańczył z falami,
Lecz jego pieśni nie mogłam usłyszeć.

Maleńkie rybki drobnymi pyszczkami,
Wciąż mnie trącały z ufną ciekawością,
Gdy twarz zdobiłam srebrnymi łuskami,
Czesałam włosy śnieżnobiałą ością.

Poznałam sekret tajemnej głębiny,
Poprzez miliony odcieni zieleni
Aż po najgłębsze morza rozpadliny,
Gdzie nic nie było prócz zimna i cieni.

Wszechwładca morza schwytał mnie w objęcia,
Wtulił twarz swoją w moich włosów fale,
Związał mnie mocą swojego zaklęcia,
Przez wieczność czekał, aby mnie odnaleźć.

Pieścił mnie dziko, jak podwodne prądy,
Płomień mu płonął w oczach bursztynowych,
Starych i pięknych, odwiecznych i mądrych,
Gdy wiódł mnie do swej królewskiej alkowy.

Tonęłam w jego zachłannych objęciach
Brał mnie, gdy pragnął, a pragnął mnie zawsze
Potem kołysał aż do chwil zaśnięcia,
Miłosny sztukmistrz w podwodnym teatrze.

A gdy nasycił już swoje pragnienia,
Spoczywał obok w zielonej otchłani,
Choć jego ciało nie znało znużenia
Dzielił się ze mną tęsknotą i snami.

Odeszłam, nie chciałam pozostać bezpiecznie,
Przy jego boku w otchłani bezdennej
Lecz z twardych lądów będę tęsknic wiecznie,
Bo ja w nim jestem, a Baltis jest we mnie.

Dziadów Dziwowisko

dla dziadka Janusza

Dziady w cichym półlesie, na przedpolach miasta,
I krąg nasz niepełny, jakby niedomknięty,
Czyjaś nieobecność, ból w sercach narasta…
Krok starczy by zapaść w rozpaczy odmęty.

Żal nam ściska gardła gorącymi łzami,
Ofiara z kołacza stygnie w drżących rękach,
I każdy z nas milcząc obcuje z duchami,
I każdy przy ogniu, jak przy dziecku klęka.

Dawna pieśń nas niesie w przedziwne krainy,
Stoimy strwożeni, pełni niepewności,
Na który ze światów poprzez łzy patrzymy
Gdy czekamy przyjścia niewidzialnych gości.

I w ognia żar trwamy cicho zapatrzeni,
Który swym płomieniem, jak wilk zębem błyska,
Ktoś patrzy na wszystko oczami głodnemi,
Bo nigdy nie widział Dziadów dziwowiska.

Dostojnym gościom z dalekiej krainy,
Smutkiem i zadumą okryły się lica
Wokół ich postaci snuje się dym siny,
Przez drzewa prześwieca blady blask księżyca.

Wiele nas, lecz więcej się zdaje w półmroku
Przy każdym z nas stoi jakiś cień daleki,
Tylko w tą noc może u naszego boku –
– stanąć, bo pisany jest mu sen na wieki.

Cuda Po Zmierzchu

Już noc zapada, kwiaty skryły głowy
W dzikich ogrodach, upaja czeremcha,
Na niebo wpłynął żeglarz księżycowy,
Gdy ptak ostatni nad sadami przemknął.

Już noc zapada, ściemniał pas zielony,
I mrok zalewa pola i doliny,
Wiatr ukołysał dumne drzew korony
Na dnie tajemnej, widmowej kotliny.

Wróżki na skrzydłach pomiętych z senności
Z włosem zmierzwionym, pełnym suchych liści
Truchłem gawrona pogrywają w kości
I nektar sączą wprost z gronowych kiści.

Z jezior, ze stawów, na tafli powierzchnię
Spłynęły sploty młodych wodorostów
– Włosy rusałek, z których każda pierzchnie,
Jeśli krok ludzki posłyszy na mostku.

Błękitne płomienie, niczym wątłe świece
Widmowym blaskiem spowiły moczary-
Tam dusze zmarłych wyciągają ręce,
Nad bagnem tańczą potępione mary.

Gdybyś mógł to poczuć, widzieć i usłyszeć
Wiedziałbyś, ze magia poprzez nasz świat kroczy,
Ale ty zanurzasz się w bezduszną ciszę
I na wszystkie cuda zamknięte masz oczy.

O Trzeciej Nad Ranem

Wzejść Gwiazdą Północną na bezchmurne niebo,
Być Słońca promieniem w pierwszy dzień wiosenny,
Nie wiedzieć, nie myśleć i nie czuć niczego,
Roztopić się cicho w nieistnieniu sennym.

Być wiatru podmuchem pośród górskich szczytów,
Piaskiem pod pielgrzyma wciskać się powieki,
Wyzwolić się z bólu, tęsknoty, zachwytu,
Runąć w zapomnienie, jak w dziki nurt rzeki.

Mocno wrosnąć w ziemię korzeniami drzewa
I nie czuć bezsiły zaklętej w istnienia,
Które śmierci dotyk wciąż wniwecz rozwiewa,
A życie wciąż miażdży w imadle cierpienia.

Zabić swą samotność o smaku piołunu
Ciało mdłe poddane czasowi i żądzom,
Zaprzeczyć dogmatom i prawom rozumu,
Porzucić nadzieje, co w mroku wciąż błądzą.

Te myśli dręczące nas w nocnych godzinach
Dzień ciepły i jasny często w nicość zmienia,
Lecz życie z rozkoszą harde karki zgina
I w prawdę zamienia fałszywe westchnienia.

Lech, Czech i Rus

Niegdyś tu rosły nieprzebyte knieje,
Serce tej ziemi biło wśród korzeni,
A wiatr wraz z deszczem wypisywał dzieje
Dzikiej krainy na twarzach kamieni.

Niegdyś tu trwały mroczne rozlewiska
Dziki zwierz nie znał co sidła, co wnyki
I tylko piorun rozpalał ogniska
I tylko ptasie było słychać krzyki.

Puszczę tą zbudził ze snu stuletniego
Jakiś ruch nagły i nieznane głosy,
Wdarła się w serce boru cienistego
Liczna gromada ludzi płowowłosych.

Zamilkły ptactwa pełne drzew korony,
Zwierz dziki chyłkiem przyczaił się w mroku
Choć po raz pierwszy się zajechał w te strony
Odziany w skóry człek o dumnym wzroku.

Niestraszny był im kraj, dziki i niepoznany
Niestraszny był im wróg, zwierz i bojowe rany
Niestraszna była noc, bitewny krzyk o świcie,
Oni tak brali śmierć, jak inni biorą życie.

W porannym blasku tarcze złociście w Słońcu lśniły
W niebo mierzyły groty ich oszczepów
Lud ten z dalekiej krainy przybyły,
Przemierzył wiele bezdroży i stepów.

Wojów swych wiedli tam, gdzie nowe ziemie
Trzej dumni bracia, wodzowie plemienia;
Lech złotowłosy i twardy jak krzemień,
Nie znał ni trwogi, ni smaku zwątpienia.

Czech, o śmiejących się ustach i oczach
Którego pasją były polowania-
Ganiał za zwierzem po dniach i po nocach
Skory był wielce tez do miłowania.

Rus zaś milczący, ważył zawsze słowa
Nim coś powiedział, tonął w zamyśleniu,
Lecz nawet starszym w radzie jego mowa
Pomocna była we wszelkim strapieniu.

Powiedli trzej bracia wojów w kraj daleki
Zabrali dobytek, niewiasty i dzieci
Ruszyli przez góry, doliny i rzeki,
Tam gdzie im drogi złoty Swaróg świecił.

Wszystkie Twarze Mokoszy

Mokoszy błogosławiona
Brzemieniem ziaren i jagód,
Z Twojego wyszliśmy łona,
Zapłodnił je złoty Swaróg.

Mokoszy, matko łaskawa,
Dajesz nam pokarm i życie
Od Ciebie powszednia strawa
A w Tobie nasze ukrycie.

Mokoszy matko łagodna,
Wybaczasz nam nasze winy
Potężna, wieczna i płodna
Zielonooka Bogini.

Mokoszy, matko zraniona
Hojne Ci dary złożymy,
Wyszliśmy z Twojego łona
I tam po śmierci wrócimy.

Kupalnocka

Dziś jest święto ognia, wody,
Dziś jest święto Boga Słońca,
Zmierzch rozpocznie młodych gody,
Zanim dzień dobiegnie końca.

Stańcie siostry, bracia w kole,
Wznieście w górę wasze rogi,
Dziś się wam poplączą role,
Dziś się wasze złączą drogi.

Poszukajcie Waszych dłoni,
Niech Wam błogosławi ogień,
Niech się chyli skroń ku skroni,
Kiedy w górę bucha płomień.

Dzisiaj razem się weselmy,
Niechaj każdy tańczy, śpiewa,
Przy ogniskach się ogrzejmy
I ruszajmy między drzewa.

Bo jak mówią stare dzieje,
To obyczaj jest od lat;
W Kupalnockę ruszyć w knieje,
Znaleźć Perunowy Kwiat.

W Kupalnockę wolno wszystko,
Dziś się tańczy, śpiewa, pije,
Póki płonie w noc ognisko,
Dziś się kocha, dziś się żyje!

Dla Mojej Matki

Chcę pójść z Tobą za kres świata,
Ukryć Cię, gdy chcesz ukrycia,
Z Tobą koniom grzywy spłatać,
Rwać owoce z sadów życia.

Chcę by los Cię muskał, pieścił,
I obdarzył błogostanem,
I by stare, dziwne pieśni
Wciąż wzywały Cię w nieznane.

Pragnę mieć Cię wciąż przy sobie
W szczęściu, śmiechu i strapieniu,
Bez słów zbędnych trwać przy Tobie,
Z Tobą złączyć się w milczeniu.

Zniosę każdy gest niechęci
Potok słów i drgnienie trwogi,
Byle Ciebie los oszczędził,
Byle Ciebie strzegły Bogi.

Moja Matko, towarzyszko
Moich tęsknień, moich dążeń,
Tobie jednaj powiem wszystko,
Z Tobą dziwny los mój zwiążę.

Wiesz co mi się marzy w duszy,
Co mnie dręczy, co się śni,
Kamień z serca mi wykruszysz,
Bo wszak z Twojej jestem krwi.

Czas Trwogi

Gdy na alarm zagrzmią dzwony,
Skończy się czas nieskończony,
W pył się zwalą ziemskie trony,
Kiedy czas nadejdzie trwogi.

Wrócą do nas dawne Bogi,
Przejdą innych światów progi,
Zdepczą krzyż, co ludziom wrogi,
Wiódł od wieków na stracenie.

Świat przebiegnie spazmu drżenie,
Wody mórz ogarnie wrzenie,
Na przeklęte ludzkie plemię,
Spadnie rozpacz i zaraza.

Ludzkość naznaczyła skaza,
Obcy bóg wyznawców zdradza,
W proch upada jego władza,
Bunt podnoszą wolne ludy.

Z oczu spadła łuska złudy
Jak na trumnę ziemi grudy,
Opadają w bryłach rudych,
Grzebiąc wiarę i nadzieje.

Wiatr historii w twarz nam wieje,
Póki krew się nie przeleje,
Nie przeminą dawne dzieje,
Nie nadejdzie czas radości.

Pieśń Szczurołapa

Gdzieś tam daleko przyczaił się świat,
A miasto niezmienne, spokojnie wciąż trwa
Coś każe wyruszać z najdroższych nam chat,
Kiedy Szczurołap swą dziką pieśń gra.

Korowód za pieśnią się wije jak wąż,
A chłopcy na czele tną liście burzanu,
Dziewczęta w sukienkach błękitnych aż lśnią,
Młodzieńcy zaś wino popijają z dzbanów.

I miasto opuścił ich szczebiot i krzyk
Mieszkańców zdziwiła pustota bez ech,
Aż lekki szept trwogi zamienił się w ryk,
Gdy cisza zabrała im rozum i dech.

Odeszły dziewczęta, młodzieńcy i psy,
Poszukać swych własnych dni chwały i miast
I tylko bzu gałąź się chwieje i drży,
Gdy ptaki zbyt młode wyślizną się z gniazd.

Zbyt wcześnie, zbyt szybko, nie nadszedł ich czas
Szczurołap miraże w swych pieśniach im grał
I głowy swe jasne obrócą nie raz –
– Ku miastu, gdy pierwszy przeminie ich szał.

Za późno! Szczurołap ich wiedzie bez słów
Pieśń chwyta za serce i ciągnie ich w dal,
Choć wiedzą , że nie ma tam miasta ze snów,
Że dla nich już tylko tułaczka i żal.

A koty przy piecach zostały i śnią,
O polach bitewnych okrytych przez dym
I śpią miast mieszkańcy i w snach swoich drżą,
By pieśni dzikości nie śniły się im.

Święto Jare

Dziś jest dzień Jarego święta,
Chwalmy Mokosz – Matkę Ziemię,
By wilgocią przesiąknięta
Udźwignęła plonu brzemię.

Chwalmy Słońce, zapach ziemi,
Które wiosna z sobą niesie,
Niech z cudami rozlicznymi
Mroźnej zimy kres przyniesie.

Święty ogień grzeje ziemię,
Dając jasny przykład Słońcu,
Co wśród chmur zimowych drzemie,
By swą moc zbudziło w końcu.

Niech się pola zazielenią,
Niech je kryje barwne kwiecie,
Niech się wody złotem mienią,
Szepcząc cichą pieśń o lecie.

Niech się rodzą silne dzieci,
Niech się młodzi łączą w pary,
Niech nasz głos do Bogów leci,
W sercach niech nie braknie wiary.

Wiosna w lekkim wiatru tchnieniu
Idzie ku nam w kwietnej bieli,
By zostawić nas w zdumieniu,
Że nam cud u stóp się ścieli.

Klucz Dzikich Gęsi

We śnie wyciągam ramiona
Jak skrzydła długie i białe,
I ze zmęczenia już konam,
Wiatr szarpie ciało zdrętwiałe.

I czuję chłodną pierzastość
Szarych chmur na mej twarzy
Wiruję i spadam w jasność,
Choć lecieć mam w tylnej straży.

Mrok pętlą oplata szyję,
Dech ciężki z piersi wysysa
I serce ciężko mi bije,
I rośnie wciąż na nim rysa.

Oczy zasnuwa już mglistość
Znużenia, ciemnych przestworzy
A wokół białych ciał bliskość,
W ciemności, która mnie trwoży.

Pod nami lśnią światła miasta
Umknęła noc niecierpliwa,
Ale zmęczenie narasta
I z piersi okrzyk wyrywa.

Sznur gęsi nad moim domem
Przeleciał krzycząc o zmroku,
Choć dzikie są i strwożone,
Wracają znów, jak co roku.

Paulina Deręgowska

-***-

Dzień nie broni się bez dnia
Minuta bez kontekstu
Ślepiec – snem obdarowany
Czasu nie znają zmarli
Chwila umiera bez imienia
Nazwy – zapomniane
Byt jest tylko przez tożsamość
Człowiek przez człowieka
Wolność dla zrozumienia
Wiara – temu, kto jej szuka

-***-

Jak ptak na niebie
Pozornie wolny
Panować nie myśli nad żywiołem
Targany wiatrem
Szybuje do celu
Tak mocą swoją jak wiatr
Mnie ująłeś

Jak ogień w domu
Chytrze zamknięty
Nasycić niewolą się nie zdoła
Płonący tęsknotą
Pożera co dają
Tak grzejesz mnie paląc od środka

Jak ptak niewładny
Jak suche polano
Oswoić nie mogę wiatru ani ognia
Bezsilna w ciszy
Na zimnie jałowa
To ja oddaniem określam nas obojga

Naiwnie

Mroczne drogi nas prowadzą
Czarny tunel wiedzie w dal
Zimna ziemia dłonie darzy
Zły drogowskaz – innych brak

Straszną wizją osaczeni
Cicho śnimy raz po raz
Że ten tunel i sen dziwny
Nie prawdziwy jest to świat

Mocno trzeba się obudzić
Wyjść z kurhanu w jasny blask
Śnić o drogach tych prawdziwych
Kiedy pora przyjdzie spać

Modlitwa

Pewne ręce, w nich ostre miecze
Są siłą Boga,
Wierne żony i ich płodne łona
Są siłą Boga,
Mądrość starych i rosnące dzieci
Są siłą Boga,
Szczera praca i odważne myśli
Są siłą Boga,
Jedność ludu i święte granice
Są siłą Boga,
Pokój, wojna, śmierć i odrodzenie
Są siłą Boga,
Czystość, prawda i pamięci słowa
Są siłą Boga,
Widzi moc swą Bóg w czterech twarzach,
Widzi jej mnogie głowy i ręce,
Widzi Bóg stary godne ołtarze,
Widzi, że moc jego przetrwa wiecznie.

Noc Kupały

Do ognia i wody:
(puszczanie wianków z ognikami)
Wodo ponieś ogień w dal,
Ogniu święty pal się, pal!
Płody ziemi,
Siła wody,
Ognia moc –
Będzie parno,
Będzie gwarno –
Młoda jeszcze noc!
Gorąc w skroniach,
W myśli gwałt, –
Nie gaś chuci,
Zmyj wstyd z ciał!
Wodo oczyść, nocy chroń!
Ogniu z wodą łącz się, łącz!

Bohdan Ihorantonycz

Zielona Wiara

ZIELONY BOŻEK ROŚLIN, ZWIERZĄT
W UPOJNEJ MNIE UTWIERDZA WIERZE,
W RELIGII NOCY TYCH WIOSENNYCH,
KIEDY PRAMOCE SĄ WE WRZENIU
I W WIECZNEJ ZMIANIE WCIĄŻ NIEZMIENNE.
(W RELIGII ŻAREM TCHNĄCYCH NOCY,
GDY BURZE ROŚLIN GRZMIĄ BULGOCĄ.)

ZIELONY BÓG BUJNEGO WZROSTU
NA POPIÓŁ ZETRZE MOJE KOŚCI,
BY ROSŁO W GÓRĘ, BY KIPIAŁO
ZIELONYCH ZIÓŁ PIJANE CIAŁO.

KTOŚ TY, CO KŁONISZ GRZBIETY KURZAW,
CZYŚ OGNIEM, BOGIEM, PTAKIEM, BURZĄ?