Czego najczęściej żałuje się po wigilii firmowej?
Całowanie niewłaściwych osób na przyjęciu świątecznym, wyznanie szefowi miłości na forum publicznym, głośne oskarżanie kolegów z pracy o wsypywanie do drinków polonu, zaśnięcie na drukarce lub nagłe zwiotczenie w drodze do domu to całkiem zwyczajne zachowania podczas organizowanych w Wielkiej Brytanii grudniowych zabaw firmowych.
Mówiący bar
Najczęściej żałowanym postępkiem uczestników firmowych przyjęć jest… całowanie niewłaściwej osoby. Zdarza się to co trzeciemu balującemu. Przy czym nie chodzi o całowanie przy składaniu życzeń (bo wtedy i statystyka by się drastycznie podniosła), ale oddawanie się namiętnościom, których się później żałuje. Strony internetowe i inne media brytyjskie wypełnione są zatem dokładnymi wytycznymi, sugerującymi, co robić, jeśli nagle na imprezie bożonarodzeniowej ktoś nam się spodoba. Otóż należy wtedy zebrać myśli i zastanowić się poważnie, czy dana osoba podobała nam się przedtem. Jeśli niekoniecznie, to oznacza, że przemawia przez nas tzw. free bar, czyli darmowy bar, opłacony przez szefa.
Jeśli mężczyźni poczują nagły przypływ uczuć do koleżanki z pracy i nie są w stanie z jakichś niewytłumaczalnych powodów przypomnieć sobie, dlaczego im się właściwie nie podobała przez cały rok, powinni zacząć tańczyć. Gdy wydaje im się, że tańczą fantastycznie, stanowi to niezbity dowód, iż powinni natychmiast przestać pić i porzucić namiętne myśli o swoim obiekcie zainteresowań.
Kocham pana, panie szefie
Innym typowym zachowaniem jest olśnienie, że właśnie nastał moment wyznania miłości własnemu szefowi/wygarnięcia mu całej prawdy o jego złośliwym charakterze i ograniczonym IQ (niepotrzebne skreślić). Uczucia te, być może prawdziwe, ale zdecydowanie wzmocnione czwartą Krwawą Mary, nie muszą dojść do głosu, kiedy szef, rozchełstany, chwiejnym krokiem podchodzi do urządzenia karaoke. Być może nie będzie w nastroju, by wysłuchać, że się go kocha miłością wiernopoddańczą/nienawidzi z całej duszy i przeklina go do dziesiątego pokolenia naprzód i wstecz oraz że jest najwspanialszym/najbardziej podłym szefem, jakiego mogliśmy sobie wyobrazić. Lepiej jednak pozwolić, by pryncypał pozostał nieświadom targających nami silnych uczuć. Niezależnie od ich wektora. Tym bardziej, że badania The British Greyhound Racing Board (Brytyjskiego Komitetu Wyścigów Chartów) z 2008 roku wyraźnie pokazują, że pracownicy brytyjskich firm boją się jak ognia tego, że w czasie imprez z różnych powodów muszą wchodzić w mniej lub bardziej serdeczne kontakty z ludźmi, z którymi wcale nie chcą mieć nic wspólnego poza pracą.
Prawnik w oczekiwaniu
Na szefach brytyjskich spoczywa duża odpowiedzialność, ponieważ według litery prawa, a dokładniej Discrimination Act (Ustawy o dyskryminacji), muszą postępować bardzo ostrożnie, by nie ciągano ich później po sądach za prześladowanie mniejszości. I tak, gdy wysyłają zaproszenia na imprezę bożonarodzeniową, muszą dopilnować, by nie reklamowano na nich alkoholu (bo pracownicy mogą być niepijącymi muzułmanami) i mięsa wieprzowego (bo, prócz muzułmanów, mogą w firmie pracować też żydzi) czy wołowego (gdyby w firmie byli hindusi). Muzyka, która imprezie towarzyszyć będzie, nie może być zanadto młodzieżowa, bo oznaczałoby to dyskryminację osób starszych (czyli tzw. ageizm). Co prawda, okazuje się, że parę milionów Brytyjczyków ma problemy z odczytaniem słów piosenek, jakie próbują dziarsko wyśpiewać w tradycyjnym konkursie karaoke. Seniorzy, pochodzący z pokolenia osób bardziej obeznanych z drukiem, często ratują sytuację, ale też nie mogą być zanadto uprzywilejowani.
Szefowie są zobowiązani zapewnić pracownikom bezpieczny dojazd do domu (żeby pijana horda nie pogubiła się gdzieś po drodze, nie uległa wypadkowi, nie została zgwałcona itp). Prawnicy ostrzą sobie co roku zęby, wiedząc, że zaczyna się sezon pozwów, dzięki którym będą mogli jechać na zasłużone wakacje.
Autobus opilców
Wiele firm w obliczu globalnego kryzysu decyduje się, by nie organizować w tym roku tradycyjnych spotkań w firmie. Z powodu cięcia kosztów. Nie oznacza to, że ci, którzy chcą się bawić, nie będą mogli – zrobią to w okolicznych pubach, na co – właśnie z powodu kryzysu – bardzo liczą ich właściciele i być może szefowie, którzy chętnie zrzucą z siebie odpowiedzialność za dobór muzyki i zabaw.
Tym bardziej, gdy pracownicy postanowią spotkać się na zabawę w pubie, a potem przydarzy im się nagłe zwiotczenie w dużych miastach wielkiej Brytanii (np. w Londynie czy Belfaście) uratować ich mogą “autobusy opilców”, czyli tzw. binge buses. Profesjonalni paramedycy zgarniają z ulic ściętych pomrocznością jasną, by za pomocą kroplówki lub płukania żołądka przywrócić ich społeczeństwu.
Autobusy opilców kursują głównie w piątki i soboty. Na pokładzie znajdują się schludne pojemniczki do wymiotowania, jednorazowe serwetki dla tych, którzy już pojemniczków nie potrzebują, nosze i pasy do tych noszy przytwierdzone (dla walczących z białymi myszami). Statystyki bowiem mówią, że co piąta osoba zasypia w środkach transportu publicznego i nie wie, po obudzeniu się i przetrzeźwieniu, gdzie jest, a co trzecia bardzo źle się sprawuje żołądkowo. Autobusy opilców ingerują w podobnych sytuacjach. Nie musi tego robić szef ani firmowe służby porządkowe.