Spider-man wraca do domu. Tylko po co?
Dzisiaj świat obiegła informacja, że Spider-man wraca pod skrzydła Marvela i zostanie włączony do Marvel Cinematic Universe. Zachwyt, wiwaty i fajerwerki wybuchły praktycznie na całym świecie. W jednym momencie problemy Marvela znikły. Oh wait. Przecież Marvel radzi sobie świetnie…
Spider-man jako marka należy do Sony w takim samym stylu jak marka X-men należy do 20th Century. Czyli posiadają do niego wyłączne prawa. Mogą kręcić co chcą, jak chcą w obrębie uniwersum Spidermana. Mają nad tym totalną kontrolę. I działało to całkiem nieźle (abstrahując od poziomu Spider-manów z Tobym Mc) do momentu, gdy na scenę wszedł Marvel. Gdy powstał Marvel Cinematic Universe wszystko się zmieniło, a studio pokazało, że da się trzepać gigantyczną kasę na dobrych ekranizacjach komiksów, które nie musza być infantylne i skierowane do 6-latków. Sony zareagował dość zgrabnie – reboot serii. Nowy aktor, powiew świeżości i ambitne plany. O ile The Amazing Spider-man z Garfieldem zdobył serca widzów, to jego kontynuacja już nie do końca. To tutaj zaczęły się problemy Sony z marką. By ratować sytuację zadecydowano o rozbudowaniufilmowego portfolio pająka nie tylko o trzecią część, dorzucając do garnka filmy o Sinister Six, Venomie oraz kobiecie (postać nie została jeszcze potwierdzona) z uniwersum Spidermana. Podejrzewam, że Marvelowi to było nie na rękę już od jakiegoś czasu, bo im więcej filmów od Sony, tym większa konkurencja w dobre daty premier. A o ile konkurowanie z DC Comics mają we krwi, to raczej rywalizacja z postacią, która, notabene, należy do nich, już nie bardzo. Czarę goryczy przelała informacja, że Sony przymierza się do filmu poświęconego… Cioci May, prawnej opiekunce Petera Parkera… Plotki o powrocie Spider-mana pod skrzydła pojawiły się już kilka tygodni temu, kiedy podczas włamania hackerów wyciekły maile pomiędzy kadrą zarządzająca Marvel Studios, Marvel oraz Sony Entertainment. Kością niezgody nie były jednak same pieniądze. Sony chciało utrzymać kreatywne wodze nad Spider-manem, co z kolei nie było na rękę Marvelowi. Rozmowy zostały wstrzymane, a Sony zaczęło naciskać wypuszczając coraz więcej informacji na temat nowych filmów z uniwersum Spideya. Marvel ugiął się. Dzisiaj ogłoszono, że Spider-man wraca pod skrzydła Marvela, ale… kreatywna strona zostaje w rękach Sony. Można powiedzieć, że Marvelowi bardziej zależało na włączaniu Spider-mana do MCU niż właścicielom praw filmowych. Jednak Sony nie zażądało ani centa za wypożyczenie postaci. Zyski z tego układu raczej zobaczą obie strony, przecież to Spider-man jest jedną z najbardziej kasowych franczyz filmowych w USA. Spider-Man 1, 2 oraz 3 zajmują kolejno 6, 7 oraz 8 miejsce w zestawieniu Box-Office filmowych adaptacji komiksów. Co to oznacza dla widza? Szczerze, to w tym momencie niewiele. Jedyne, co wiadomo, to fakt pojawienia się Spider-mana w Captain America Civil War, co ma duży sens, biorąc pod uwagę, jak ważnym był ogniwem tego konfliktu w komiksie. No i mamy też własny film w 2017 roku… I tutaj rozpoczynają się moje obawy. Do tej pory Marvel sprawiał wrażenie, że wszystko ma dokładnie poukładane. Premiery filmów są zaplanowane na wiele lat do przodu i nie ma żadnych opóźnień. Wszystko jest dobrze naoliwioną maszyną, do której przecież nawet rok temu dołączono serial Agents of Shield, a w tym roku Agent Carter oraz nadchodzący Daredevil. Wszystko w obrębie jednego MCU.
W tym momencie Spider-man wskakuje do ramówki jeszcze w drugiej fazie Marvela na miejsce Thor 3: ragnarok. Natomiast przygody Nordyckiego Boga na miejsce debiutu Czarnej Pantery, a ten pojawi się w kinach w miejsce Inhumans. Druga część Avengers: The Infinity War zostaje w miejscu, więc co z Inhumans? Otóż zakończenie trzeciej fazy zostało przesunięte na… Początek czwartej fazy. Jednak Inhumans jest przecież mocno powiązane z serialem Agents of Shield i pierwotnie miało wyjść na początku czwartego sezonu serialu. Teraz wyjdzie po jego zakończeniu. To sprawia, że MCU zaczyna mieć jedną wielką dziurę trwającą rok czasu, a nie jest łatwo wypełnić 24h contentu laniem wody. Zapewne to, co widzowie dzisiaj odebrali z entuzjazmem, scenarzyści w Marvel Studios już nie bardzo. Po raz pierwszy plan Marvela jest modyfikowany, a przecież to tylko dwa lata. Zaraz już trzeba wchodzić na plan zdjęciowy, by nakręcić te filmy na czas. Dodatkowo Black Panther miał być ostatnim filmem przed The Avengers: The Infinity War, a przed kontynuacją wojny z Thanosem w kinach mieliśmy zobaczyć Captain Marvel i The Inhumans właśnie. Teraz pomiędzy obiema częściami zobaczymy Czarną Panterę i debiut pierwszej heroiny w MCU. Wbrew pozorom to mocno zmienia postać rzeczy.
Co do samego Spider-mana, chyba jasne jest, że Marvel pominie Origin Story Spideya. Przez ostatnie 12 lat widzieliśmy już ją dwa razy, nie ma sensu wałkować tego samego tematu od nowa. Garfield nie wróci, jako bohater, co mnie trochę martwi, bo jako Spidey (według mnie) pasował idealnie. Ot taki młodzieniaszek z uśmieszkiem cwaniaczka. Teraz zaczną się spekulacje nad aktorem grającym Petera Parkera w Civil War i… Może warto poruszyć temat Milesa Moralesa. W uniwersum komiksowym Parker przecież umiera i jego rolę przejmuje (po wielu przygodach) właśnie Morales – czarnoskóry nastolatek, który zostaje ugryziony przez mutowanego pająka wyhodowanego przez XXX, który chciał z replikować warunki powstania pierwotnego Spider-mana. Byłoby to niezwykłym zwrotem akcji, gdyby Garfield powrócił na epizod w Civil War, gdzie padłby ofiarą konfliktu i w swoim samodzielnym filmie skupilibyśmy się już na Moralesie. Wilk syty, owca cała. The Amazing Spider-man 1 oraz 2 nie trafiłyby do kosza. Poniekąd stały by się częścią MCU już na zawsze, a Marvel miałby swojego własnego, nowego Spider-mana. Oczywiście w tym momencie to tylko spekulacje i pobożne życzenia, które pojawiają się obok moich obaw. I jestem pewny, że Marvel w ciemno w taki deal by nie wchodził, to jednak sceptykiem zostanę przez te nadchodzące miesiące. Oby tylko za te kilka lat na pytanie czy było warto, Marvel mógł odpowiedzieć chóralnym głosem „TAK!”