Red River – recenzja
Film drogi w realiach dzikiego zachodu. Głównym wątkiem jest wędrówka, nie tylko przez Amerykę, ale i przez życie. Produkcja jest solidnie sklejona, przez co całość tętni życiem, a fabuła przejrzystością. Rzecz warta uwagi. Western nie mówi tym razem o łowcach nagród, czy napadzie na bank. Pokazuje zwykłych ludzi pracujących uczciwie na siebie. Co nie znaczy, że są tchórzami. Wręcz przeciwnie, świadomi niebezpieczeństw walczą o coś więcej. Ciekawe postacie, nienachalne wątki miłosne to zalety filmu. Do wady zaliczyłbym punkt kulminacyjny, zmieniający Red River w coś innego. Ale czy to źle, czy dobrze to już kwestia sporna.
Reżyseria: Howard Hawks
Scenariusz: Borden Chase, Charles Schnee
Data premiery(świat): 1948
Gatunek: Western
W rolach głównych:
John Wayne: Thomas Dunson
Montgomery Clift: Matthew “Matt” Garth
Brak dynamiki to była główna moja obawa przed seansem. Klasyczne filmy maja to do siebie, że lubią być powolne, czasem nużące. Red River rozpoczął się dla mnie dosyć nie pewnie. Mała scena miłosna zrobiona w dość typowym stylu. Jednak później już jest lepiej. Thomas Dunson (John Wayne) wraz ze swoim przyjacielem Nadine Groot (Walter Brennan) wyruszają podróż, aby stworzyć ogromne stado bydła. Towarzyszyć im będzie młody chłopak. Po 14 latach udaje się im skompletować około 7000 zwierząt, jednak wszystko jeszcze przed nimi. Teraz trzeba pokonać ogromną drogą, pełną trudności – gangów, Indian aby spieniężyć ich trud.
Napisałem, że to film drogi nie bez przyczyny, rzeczywiście jest to podróż od początku do końca. Jest w tym wszystkim odrobina ponadczasowości. Ludzie stawiający sobie cele i uparcie dążący do nich. To zasadnicza zaleta i bez tego, Red River byłby o wiele słabszy. Podoba mi się postać Johna Wayne, w późniejszych produkcjach jakoś nie dawał z siebie tyle co w tej. Walter Brennan też zasługuje na uwagę, wnosi w dobry sposób zabawny akcent i rozluźnia atmosferę. Przez godzinę film zdaję się być naprawdę świetnie dopracowany, natomiast wspomniany przeze mnie punkt kulminacyjny wytrąca całość z pewnej równowagi. Odniosłem wrażenie, że scenarzysta nie koniecznie miał pomysł jak to wszystko doprowadzić do końca. To nie koniecznie jest wada, chociaż zaburza pewną harmonię.
Cieszę się z oglądnięcia Red River, polecam wszystkim fanom westernów. Jest to produkcja dosyć wyjątkowa. Na miano klasycznej zasługuję. Na to, żeby być moim ulubionym filmem z gatunku nie. Chociaż naprawdę mi się podobała.
Red River zajmuję 5 miejsce w kategorii western dla najlepszych amerykańskich filmów wszech czasów.
Plusy:
– coś więcej niż western
Minusy:
– M. Clift – ładna buźka to za mało
Ocena: 7/10 – dobry