Czy seriale są lepsze niż pełnometrażowe filmy?

Czy seriale są lepsze niż pełnometrażowe filmy?

Seriale przeżywają prawdziwy renesans. Wysokie budżety, znani aktorzy, których dotąd można było oglądać tylko w hollywoodzkich produkcjach. To wszystko mam wrażenie zmieniło się od momentu premiery Prison Break, który nie tylko zmienił sposób opowiadania telewizyjnych historii, ale też podejście do nich. W dzisiejszym tekście chciałbym wymienić kilka zalet (konkretnie trzy), którymi charakteryzują się telewizyjne opowieści i dzięki którym wygrywają w konfrontacji z kinowymi ekranami.

Głębia postaci

Wyobraźmy sobie, że historia Dextera Morgana, seryjnego mordercy jest kinową adaptacją książki. W ciągu dwóch godzin trzeba pokazać genezę postaci, jej relacje z rodziną, duże śledztwo dotyczące jakiegoś maniaka, którego Dexter chce zlikwidować… I już praktycznie wykorzystaliśmy limit czasowy. Postać poznalibyśmy szczątkowo i nie zobaczylibyśmy wszystkich rytuałów Dextera. Prawdopodobnie skończyłoby się na sequelu filmu, żeby dopowiedzieć resztę.

W serialowych opowieściach z kolei mamy zazwyczaj przynajmniej dziesięć odcinków żeby poznać jakąś postać, zobaczyć jak się zachowuje, jakie motywy nią kierują. Zwłaszcza jeśli jest to główny bohater. Zgoda, powiecie że są takie twory jak Gra o Tron, gdzie postaci jest multum, a wątki mnożą się jak myszy. Tylko, czy w trakcie całej serii nie poznaliście dość dokładnie postaci Tyriona, Cersei lub Aryi? No właśnie, na takie zobrazowanie ich losów potrzebne by pewnie była cała długa seria filmów kinowych.

Oglądaliście może Daredevila? Nie, nie tę szmirę z Benem Affleckiem, tylko jedynego prawilnego Daredevila z Netflixa. Tam widać jak postać Matta się rozwija, szuka nowych dróg na walkę z niesprawiedliwością, a jego konfrontacje z Fiskiem są rozłożone w czasie. Dzięki temu w serialowych intrygach można zarysować obie strony konfliktu, gdy w kinowych obrazach mam wrażenie poznajemy lepiej tylko pozytywnych bohaterów, a antagoniści pojawiają się tylko żeby siać chaos.

DaredevilTeaserPoster

Również mam wrażenie, że z postaciami z serii telewizyjnych buduje się mocniejsza więź. Spędzamy z nimi więcej czasu i tak jak pisałem wcześniej, lepiej je poznajemy. Dowiadujemy się jakiś szczegółów z ich wcześniejszego życia, te postaci stają się trochę żywsze. Owszem, tu dochodzi jeszcze kwestia aktorstwa, ale powiem Wam, że naprawdę czuję większą sympatię do takiego Ricka Castle’a (kto nie zna serialu „Castle” z jego udziałem, niech nadrabia) niż do jakiegokolwiek bohatera z hollywoodzkich filmów sensacyjno-detektywistycznych.

Świat to nie jest bajka

Ostatnim pełnometrażowym filmem, który naprawdę mną wstrząsnął jeśli chodzi o pokazanie brudu świata było Siedem. Historia dwóch policjantów i psychopatycznego mordercy, który wybiera swoje ofiary według listy siedmiu grzechów głównych. Tamte obrazy naprawdę zapadają w pamięć. Krew, nowojorski deszcz, wszechobecny brud. Tymczasem spośród seriali dość łatwo w ostatnich latach znaleźć takie produkcje, które pokazywały, że świat nie jest przyjemnym miejscem. I to w dość dosadny sposób.

Przykłady? True Detective (pierwszy sezon), gdzie pokazano mroczną stronę Luizjany. A śledztwo zahaczało zarówno o podejrzane grupy religijne, tajemnicze kulty, a także tamtejszy półświatek. Oglądając miałem wrażenie, że wszystko się lepi od ludzkiej niegodziwości oraz zwierzęcych instynktów. Z kolei ofiary morderstw ukazywano w zdehumanizowany sposób, co sprawiało, że widmo mordercy, który gdzieś tam jest, stawało się jeszcze mroczniejsze.

Mamy też Hannibala, który ukazuje okrucieństwo praktycznie w artystyczny sposób. Krew i ludzkie wnętrzności to element praktycznie całego odcinka. Tutaj nie budzi to jakoś obrzydzenia, jest środkiem wyrazu. Gdy w kinach ze względu na ograniczenia wiekowe krwi się unika, a jeśli już się pojawia w podobnych ilościach co w serialu NBC, to jest to raczej jakiś słaby film gore. I tutaj Mads Mikkelsen i spółka łamią pewną barierę jeśli chodzi o obrazowanie świata zbrodni.

Hannibal-Dinner-LB-1

Mógłbym wspomnieć jeszcze o nagości, a tej zwłaszcza w produkcjach Starz i HBO jest sporo. Zwłaszcza w Spartacusie, Grze o Tron, True Blood i Black Sails. Także w tym aspekcie twórcy też przestali się krygować i jeśli na ekranie mają się pojawić kobiece piersi, bo bohater serialu o piratach właśnie zawitał do domu uciech, to wiedzcie że aktorka nie zostanie wykadrowana od szyi w górę. Nie wiem czy to wpływa jakoś na artystyczne walory tych produkcji, ale na estetyczne jak najbardziej.

Długość seansu

Niby prozaiczna rzecz, ale ile odcinków seriali ostatnio obejrzeliście, a ile filmów? A jeśli już oglądaliście jakiś pełnometrażowy obraz, to ile podejść wymagał? Właśnie, zabiegani jesteśmy, mało czasu na wszystko. Zatem te 45-50 minut spędzone z nowym epizodem ulubionej serii to nie jest jeszcze tak dużo. Zawsze to czas poniżej jednej godziny. To też taka mała zaleta tego medium. Racja, że czasem plany obejrzenia jednego odcinka przeradzają się w kilkugodzinny maraton, ale no cóż. Jesteśmy tylko ludźmi.


Dla mnie seriale stały się nieodłączną częścią życia. Śledzę kalendarze premier, castingi, a także zapowiedzi nowych serii. W pewnym momencie miałem na koncie aż dwanaście różnych produkcji, które aktualnie emitowano i nadrabiałem zaległości w weekendy. Teraz już się trochę rozluźniło, zwłaszcza że środek lata to pora na te mniej sławne serie. A z tych gorąco polecam Wam chociażby Raya Donovana, niby po prostu serial dramatyczny, ale jednak jest w nim coś przyciągającego.